sobota, 16 lipca 2016

Zadanie I
Wśród szczątków i pozostałości po stworzeniach, które miały tą "radość" spotkać smoki z Moriasfery, dało się słyszeć głuchy gruchot kości. Czerwony piach niczym plastelina odbijał ślady stóp i tych gadzich i tych moich. Z powodzeniem ukryłam się za mocno zdeformowanym krzakiem cierni (brak liści spowodowany był wyschnięciem rośliny na amen) i próbowałam dojrzeć w tej nieprzyjemnej ciemności Sabbe. Rzadko odwiedzaliśmy miejsce skąd pochodzi jego rasa gdyż wiązało się to z niebezpieczeństwem. Słyszałam pogłoski jakoby matki kostuszy, które utraciły własne dzieci, zabijały na tym terenie napotkane i zagubione smoczątka po czym używając zaklęcia wskrzeszenia wmawiały sobie iż ożywiły własne rodzone dzieci. Z ulgą odetchnęłam kiedy Sabbe goniąc za własnym, małym ogonem przewraca się i turla po piaskowej nawierzchni. Co chwilę próbował swojej nowej, magicznej umiejętności - oddechu śmierci. Z jego paszczy sączyła się trucizna, smoki kostuszy rzadko zionęły swym charakterystycznym zielonym ogniem. Próbował wydać z siebie czar, jednak słabo mu to wychodziło, a na piach kapał obficie jad. Tuż przed nim, między czaszką jakiegoś konia a sporym popękanym kamieniem zauważyłam ruch. Moje niebieskie oczy wyłapały szybko jasnoniebieską skórę postaci.
- Sabbe - odwarknęłam, mówiąc proste zdanie po smoczemu i informując go o tym, że tu ktoś jest.
Zalany własną śliną smok, zaczął się otrzepywać, przez co musiałam zakryć twarz znajdującym się w pobliżu płaskim kamieniem. Sabbe stanął na dwóch łapach i zaryczał głośno potrząsając dziko pyskiem. Nieznajomym okazał się inny młody smok. Zaciekawiony wyszedł z własnej kryjówki i podreptał na czworaka bliżej smoka śmierci. Był jakieś dwa razy mniejszy od niego, a pokryta łuskami skóra lśniła w przebłysku bordowego słońca na kolor jasnoniebieski. Niewielki pyszczek zakończony ostrym kolcem, służącym do rozbijania skorupki jaja, by pisklę mogło wydostać się z często kolorowej kraszanki. Na głowie sterczały mu dziko dwie pary sporych rogów - jedne przypominające te diable, drugie zaś koziorożcowe. Oczy błysnęły żywym odcieniem bursztynu i od razu skierowały się na mnie.
- Dzień dobry, miła pani - zagadało serią warknięć i krótkim piskiem.
Jakże doskonale się z nim porozumiewałam. Zwłaszcza, że smoczek wyglądał na trochę młodszego niż Sabbe, a już tak ładnie nawijał we własnym języku.
- Taki dobry to on nie jest - zmarkotniałam podchodząc do obu smoków. Kostusz ucieszył się niezmiernie i uśmiechnął się miło do nieznanego mu smoka.
- Bynajmniej nie dla mnie, miła pani. Czy aby w błękicie pani oczu, nie dostrzegła dwóch potężnych par szarych skrzydeł i ośmiu jeszcze okazalszych kończyn z czarnymi pazurami? - zagadało spoglądając ukradkiem na Sabbe.
Dopiero teraz zauważyłam, że smoczątko posiada na szyi ogromny fioletowo-zielony, mieniący się klejnot. Prawdopodobnie to dzięki niemu tak perfekcyjnie rozmawiało we własnym języku. Kucnęłam przy nim i zagadałam:
- Kogo dokładniej szukasz? Persia i Sabbe na pewno ci pomogą.
Grabik, bo tak miał na imię młody przedstawiciel gadów ze strumienia, opisał nam swoich rodziców, których szukał przez ponad trzy sfery. Nigdzie jednak nie mógł ich znaleźć a ślad po nich dosłownie zaginął, ostatni raz widział ich gdzieś na Hodowlanej Wyspie. Obawiałam się najgorszego, ale jednak z opisu młodego smoka wyglądało na to iż jego rodzice są zbyt potężni by ktokolwiek mógł im dorównać. Zachęciłam obydwa smoki do wycieczki na Wyspę, a samo tam dotarcie zajęło nam trochę czasu z przyczyn takich, że zarówno Grabik jak i Sabbe latać nie umieli, a małe nóżki tego pierwszego nie mogły za nami nadążyć. Przeszukaliśmy każdy kąt wyspy, nawołując i krzycząc smocze imiona rodziców niebieskiego Grabika, jednak nigdzie nie było po nich śladu. Na wyspie smoki nocy gawędziły o tym, że noc już się zbliża, więc wyjdą one na żer. Niechętnie i z pyszczkiem pełnym nienawiści do każdego z osobna poprosiłam by mieli na uwadze opisane przez malucha smoki. Przestraszone gady obiecały, że będą miały na wszystko co się rusza i co jest niebieskie, oko. Sabbe z wielką radochą dał Grabikowi miejsce do wypoczynku. Nie najwygodniejsze ale zawsze jakieś, składające się ze skóry dzikiego konia (którego przedwczoraj Sabbe sam złapał bez mojego pozwolenia) i kilku kości nieznanego pochodzenia. Idąc od legowiska mojego kompana zastanawiałaś się nad miejscem poszukiwań, naprawdę chciałam pomóc temu maluchowi. Nawet gdy był smokiem. Przekroczyłam linię dzielącą plażę, a odległe i szerokie morze i schyliłam się chcąc sięgnąć po muszelkę. Pięknie połyskiwała w świetle księżyca, co obudziło we mnie chęć stworzenia jakiejś mikstury. Robiąc krok do przodu miałam wrażenie, że coś zahaczyłam i upadłam na piasek, którego uczucie na plecach znikło tak nagle jak się pojawiło. Spadła na coś śliskiego, a w ciemności usłyszałam szum nie tylko podwodnego potoku ale także morza. Poczęłam macać podłożę, na którym się znajduje jednak moje łapy przykuły uwagę okropnego śluzu, który pokrył moje łapy. Dzisiaj już nikt nie usłyszy mojego smutnego zawodzenia. Pozostaje czekać na poranek i sprawdzić na czym się znajduje.
Zawsze rano niebywale zasychało mi w gardle, toteż zostawiałam przy moim posłaniu kufel z wrzątkiem, który rano był niemalże idealny do picia. Tego poranka było nie inaczej. Sięgnęłam łapą w lewą stronę, czując ciepłe naczynie. Ciepłe. Bardzo ciepłe. Ba! Gorące aż parzy! Co się stało z tym wrzątkiem, nie ostygł? Otworzyłam powoli oczy widząc przede mną szare dosyć okazałych rozmiarów cielsko. Głowa gada obróciła się ku mojemu pyszczkowi, a ustawienie rogów na czole smoka coś mi przypominało. Wrzasnęłam wniebogłosy budząc chyba wszystkie stworzenia żyjące na wyspie. Smok rozdziawił paszczę, gotowy mnie połknąć w całości a ja wymierzyłam mu soczysty cios pazurami w policzek. Niewiele większy ode mnie gad rozłożył nieporadnie w dziurze swoje szare skrzydła, próbując się stąd wydostać. Chwyciłam go nieporadnie za rogopodobny wyrostek poniżej pary koziorożocowych trofeum na głowie, ówcześnie wyciągając spod pończoch spódnicy niewielki sztylecik. Sprawianie smokom bólu nie było dla mnie niczym strasznym, zwłaszcza kiedy to mi w przeszłości z ich ręki stała się krzywda. Ogon smoka była na tyle długi i najeżony ostrymi kolcami, że przestraszyłam się iż w tej szamotaninie zrobi mi okropną krzywdę. Wbiłam więc ostrze w mięśnie przedniej kończyny i obróciłam w dół sprawiając, że smok wystrzelił ku górze. Z głośnym świstem wylecieliśmy przez otwór. Smok chcąc pozbyć się bolącego problemu robił beczki i korkociągi, próbując oczywiście ostrymi zębiskami oderwać moje ciało od niego. Co chwilę okładałam go swoimi pazurami i niczym rozwścieczony kociak prychałam na prawo i lewo. Powietrzne akrobacje wystraszyły klucz ptaków lecących przed nami, które postanowiły swe dzioby skierować przeciwko nam. 
- O nie... - odsapnęłam, na co smok warknął wyraźnie poirytowany.
Chyba myśleliśmy o tym samym. Złapałam za parę diablich rogów coś mi one przypominały i skierowałam łeb smoka w dół. W jego paszczy aż zakotłowało się, kiedy wirując zmierzaliśmy niczym orzeł polujący na królika, w dół ku ojczystej ziemi. Z jego warg buchnął dym i woda, które zmieszały się w powietrzu, uderzając również we mnie. Wtuliłam się w ciało smoka mając nadzieję, że to przeżyje. Ten pokaz musiał wyglądać naprawdę imponująco, jednak z mojego punktu widzenia nie było w tym nic zabawnego. Poczułam nagłe uderzenie, a moje ciało jak lalka wyleciało w powietrze i spadło na coś twardego. Odchyliłam się do tyłu i z ulgom odetchnęłam.
- MAMO! - usłyszałam po chwili przejęty głosik. Należał do Grabika.
Przetarłam łapą brudny od sadzy i dymu pyszczek i spojrzałam na smoka, który przed chwilą chciał mnie zabić. Jego umorusane w piachu, wodzie i trochę we krwi leżało na ziemi skierowane wprost na małe smoczątko, które radośnie poruszało ogonkiem. Zauważyłam też Sabbe, który nie był zbyt zadowolony z takiego zbiegu wydarzeń i syczał na trochę większego od siebie gada. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że Grabik i smoczyca wyglądają niemalże identycznie. 
- Mamo!? - fuknęłam po smoczemu i szybko wyskoczyłam do góry, czując narastający ból prawej strony ciała.- Nie wiem jak mam panią przeprosić! - schyliłam się ku ziemi w geście przeprosin.
Smoczyca wyciągnęła nożyk ze swojej nogi i oddała mi go w ręce. Powitała smoczątko owijając je pokaleczoną kończyną.
- Ty je znalazłaś? - odrzekła po smoczemu.
- Ta-ak - przełknęłam ślinę. - Niech pani pozwoli, że Sabbe opatrzy tą głupią ranę i resztę zadrapań.
Wysłałam własnego smoka po torbę z alchemicznymi składnikami, gdyż wśród nich miałam odłożoną ślinę bazyliszka i kilka kwiatów ostu. Sporządziłam z tego okład, który niemalże skleił rozdartą skórę gada. Grabik opowiedział swej mamie o przygodach, które spotkały go pod jej nieobecność. Poczęstowałam na zgodę wszystkie smoki (włącznie z wiecznie głodnym Sabbe) wołowiną z magazynu i pożegnałam malucha i jego mamę. Zanim jednak oba smoki odleciały Selwynnimarmira (mama) poinstruowała mnie, że w legowisku pod ziemią znajduje się mały kufer z pewnymi drobiazgami. Sabbe wydostał pięknie zdobiony niewielki pojemnik z dziury i razem go otworzyliśmy. Nasze zdumienie było wielkie, bowiem w szkatułce znaleźliśmy...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz